czwartek, 28 listopada 2013

O drogach, dziwkach i wodospadach słów kilka



Przez ostatnie kilkanaście dni jeździłem po Dominikanie. Odwiedzałem małe lokalne miasteczka; które dają pewne poczucie bezpieczenstwa, turystyczne kurorty pełne zagranicznych gości, chodziłem trochę po górach, innymi słowy włóczyłem się bez określonego celu po całym kraju. Podróżowanie między większymi miastami niczym nie różni się od jeżdżenia po Polsce. Człowiek jedzie nowoczesnym, klimatozywanym autobusem z TV. Bardzo przyjemnie, tylko trochę nudno. Gdzie tu egzotyka?. Dużo ciekawiej wygląda transport między miasteczkami wewnątrz kraju. Drogi przestają być już takie dobre, autobusów jest coraz mniej. Ich miejsce zajmują małe, lokalne vany, o wdzięcznej nazwie  gua-gua, które są w stanie pomieścić do 20 osób (w Polsce byłyby zarejestrowane na 8-9). W sumie wszystko co jeździ może potrzebującego podrzucić. Niezależnie od tego ile jest już osób w samochodzie czy na skuterze, ciężarówce lub pick-upie, jeszcze jedno wolne miejsce zawsze się znajdzie.
Motocykl - najpopularniejszy środek transportu na wyspie
Skuter pasażerski
Dominikańska autostrada
Przecież Pan mnie nie zastrzeli jak mu zrobię jedno zdjęcie, prawda?
Zasady ruchu drogowe są prawie identyczne jak w Polsce. Na czym polega różnica? Przede wszystkim na drogach jest mnóstwo małych motocykli. Widok rodziców z dwójką dzieci pędzących skuterem nikogo tutaj nie dziwi. Tak samo jak brak kasków. Jednoślady mogą jeździć kawałek pod prąd. Samochody zresztą też, tylko że trochę krócej. Światła czerwone to sugestia, którą trzeba przestrzegać tylko w dzień na dużych, bardzo ruchliwych skrzyżowaniach. Podobnie jest z włączaniem kierunkowskazów. Piesi nie mają żadnych praw. W ich interesie jest, żeby zdążyć uciec przed samochodami. Mogą za to wszędzie przechodzić przez ulicę. W miastach, do stojących w korku pojazdów, podchodzą uliczni sprzedawcy oferując: wodę, owoce, kwiaty, sznurowadła, paski do spodni, kupony lotto itp.

Warto dodać, że nie ma nic prostszego od podróżowania po Dominikanie. Wystarczy tylko podejść do przystanku, znać miejsce do którego chce człowiek dojechać, powiedzieć to pierwszemu kierowcy, który głośno stojąc przy swoim busie będzie wykrzykiwał nazwy miast, a on zajmie się resztą. Zaprosi do swojego vana albo wskaże ci właściwe gua-gua. A jeśli nie ma bezpośrednio połączenia, to wsadzi cię do autobusu, którym dotrzesz do miejsca przesiadki. I tak wędrując od gua-gua  do gua-gua dojedziesz wszędzie. A w busie, siedząc w cztery osoby razem z torbami i plecakami na dwuosobowej kanapie, bardzo szybko zaprzyjaźnisz się z swoimi współpasażerami. A jak nie rozumiesz co mówią do Ciebie po hiszpańsku, to sobie przynajmniej posłuchasz ich historii.


Wypad z kolegami na piwo...
... i powrót ze szkoły
Baseball
Gua-gua między Jarabacoa a Constanz

Miejsce drugiej klasy
Zawitałem też na północne wybrzeże wyspy, gdzie położone są miasteczka Sosua i Cabarette, odpowiednio dominikańskie stolice seksturystyki i surfingu. Znowu nie miałem na ulicy chwili spokoju, bo co chwila każdy mnie zaczepiał, a na campingu  w Cabarette, na którym nocowałem, słyszałem tylko niemieckie wrażenia i uwagi odnośnie dnia spędzonego na desce surfingowej. Pojechałem na kolację do Sosua. Swoją drogę za podróż w jedna stronę busem zapłaciłem 100 peso, za powrót kolektywną taksówka 50. Ajaj dałem się naciągnąć. Szukam jakiejś knajpki, najchętniej z rybami, bo przez ostatnie dwa tygodnie dzień w dzień jadłem ryż z kurczakiem i fasolą. Przeszedłem główną ulica miasta, która niczym specjalnie się nie wyróżniała. Wracam po zmroku. Na tej samej ulicy zrobiło się dużo bardziej tłoczno. Przed barami kręcą się całe tabuny dziewczyn. Gringo nie da rady po prostu przejść. Co chwila któraś mnie zaczepia:

- Americano, umiem takie rzeczy, że nie uwierzysz.
- Senorita, ja już jestem nie wierzący.


(piwo dla tego, kto pierwszy odgadnie z jakiego filmu jest ten dialog:)

Z silnym postanowieniemm asertywności zmierzam w stronę przystanku. Zamiast 10 min, wracam ponad 40 min. Z córkami Koryntu bardzo szybko i przyjemnie można nauczyć się hiszpańskiego.. Dla turysty są bardzo miłe i cierpliwe. Wyraźnie chcą się z Tobą zaprzyjaźnić. W końcu docieram do głównej drogi, stoję chwilę i nawet nie macham. Po prostu czekam aż mnie ktoś zabierze. Trwało to dosłownie chwilę. Wysiadam w Cabarette i widzę, że podchodzi do mnie jakiś kilkunastoletni chłopak i płynną niemszczyzną pyta czy nie mam może na niego ochoty. Spławiam go. Po chwili podbiega do mnie klasyczna prostytuka. Jedną ręką mnie obejmuje, drugą czuję za to w mojej kieszeni w poszukiwaniu portfela. Wyrywam się i chwytam ją za dłoń. Ona tylko się uśmiecha i natychmiast kieruje swoją wolną rękę, którą przed chwilą mnie obejmowała do drugiej kieszeni. Cholera, przecież jej nie uderzę. Trwało to dosłownie kilka sekund. Uciekam zmolestowany. Sprawdzam czy mam jeszcze swoje pieniądze. Uff, wszystko jest. Docieram wreszcie do campingu pełnego Niemców, którzy teraz wydają się są zbawianiem. Przy piwie słucham kolejnych surfingowych opowieści, a gdzieś z tyłu głowy przypominają mi się słowa marszałka Piłsudskiego: Bić kurwy i złodziei. Następnego dnia wróciłem w góry.



Sosua
Moim miastem-bazą wewnątrz kraju została Jarabacoa. Kręci się tu trochę turystów, ale bardzo niewielu w porównaniu z plażowymi kurortami. Kilkanaście kilometrów dalej, po drugiej stronie gór, położone jest Juncalito, gdzie pracował ks. Gil. Z tego co zauważyłem większość Dominikańczyków słyszała o pedofilskiej aferze z polskimi kapłanami. Podobnie jak w Polsce, tutaj też media bardzo dużo o niej mówiły. Zresztą ciągle słychać echa skandalu. Ostatnio na Dominikanę przybył nowy nuncjusz apostolski na miejsce odwołanego abp. Wesołowskiego, także temat powrócił.

Mój hotel położony jest przy samym rynku. Codziennie do 2-3 w nocy słychać gwar rozmów dochodzący z ulic połączony z muzyką graną w pobliskich barach i odgłosem silników motorów.. Wieczorem do parku położonego w centrum miasta zjeżdżają się tłumnie lokalni mieszkańcy. Rytmy bachaty, salsy i merengę mieszają się ze sobą. Czasami wybuchnie jakaś mała bójka. Najczęściej chodzi o o taniec z dziewczyną. Co nie zmienia faktu, że ja osobiście czułem się tam dużo pewniej i bezpieczniej niż w innych miejscach.

Podobnie jak w wielu górskich rejonach wyspy, także w okolicach Jarabacoa główną atrakcją są wodospady.  No to pochodziłem sobie od jednego do drugiego i trochę zdjęć porobiłem. Specjalnie dla Mainy starałem się nie wyglądąć na każdym tak samo. Mam nadzieję, że się udało:D Przy wodospadzie na czarno-białym zdjęciu podobno kręcili Jurassic Park.. Nie wiem na ile to prawda, ale może ktoś  go skojarzy z jakiejś sceny z filmu.
Bo można robić sobie nudne zdjęcia przy wodospadzie...
...albo starać się je trochę urozmaicić...
...niekoniecznie stając na rękach :D
A w następnym wpisie zamieszczę krótką relację i dużo ze zdobywania najwyższego szczytu Dominikany Pico Duarte (3087 m.), walk kogutów i o tym jak wygląda w praktyce lokalna służba zdrowia.

środa, 20 listopada 2013

Anegdoty historyczne

Jak to Anglicy Santo Domingo zdobywali

Wielkie Antyle zostały skolonizowane przez Hiszpanów, którzy wspólnie z Portugalczykami panowali na morzach w XV i XVI wieku. Oba te kraje w bardzo krótkim czasie zdobyły ogromne terytoria, często bogate w złoto czy srebro. Z zazdrością patrzyły na to inne potęgi europejskie Anglia i Francja. Ogromnie ilości szlachetnych kruszców jakie konkwistadorzy przywieźli do Europy spowodowało problemy ekonomiczne. Imperium hiszpańskie zaczynało trząść się w posadach. Chcieli wykorzystać to Anglicy, którzy wysyłali korsarzy na Morze Karaibskie, aby zrujnować tam całkowicie hiszpański handel. Najsłynniejszym piratem pod angielską banderą był niewątpliwie Sir Francis Drake, który sławę zdobył swoją niezwykłą skutecznością, walecznością, ale także godnym traktowaniem przeciwników i jeńców.

Sir Francis Drake
Kiedy protestancka Anglia otwarcie wsparła niderlandzkich rewolucjonistów w walce  przeciwko ich katolickiemu hiszpańskiemu władcy, to dla wszystkich stało się jasne, że wojna jest nieunikniona. Królowa angielska Elżbieta I uprzedziła spodziewany atak hiszpańskiego władcy Filipa II, i wysłała wspomnianego już Drake na Karaiby. Ten zaczął swój korsarski rajd od uderzenia na stolicę Hispanioli, Santo Domingo. Nie ryzykował jednak próby zdobycia miasta od strony morza, gdzie było silnie bronione, ale wylądował ze swoimi żołnierzami 15km na zachód od niego. dokładnie 1 stycznia 1586 roku. Szturm został przeprowadzony od strony lądu, na tyle skutecznie, że już następnego dnia zdobył miasto. Drake nie mordował, ale rabował, szczególnie znienawidzone przez siebie kościoły katolickie. Kiedy Hiszpanie zaczęli negocjować okup, admirał podbijał cenę niszcząc kolejne zabudowania. Wytargował 25 000 dukatów, zniszczył jedną trzecią miasta, które przez lata będzie podnosić się z upadku. W lutym Drake odpłynął z Santo Domingo, aby zdobyć Cartegenę w dzisiejszej Kolumbii, potem jeszcze zapuścił się na Florydę, po czym powrócił do Anglii, gdzie witano go jak bohatera narodowego.



Blisko 60 lat później wybuchła kolejna wojna angielsko-hiszpańska. Coraz słabsi Hiszpanie stali się łakomym kąskiem dla rządzącego wówczas Anglią Oliviera Cromwella tytułującego się Lordem Protektorem. W dodatku bardzo wysokie ceny osiągał cukier, który produkowany był na karaibskich wyspach. Wysłano flotę z silna armią pod dowództwem Sir Williama Penna (ojca założyciela Pennsylwanii). W kwietniu 1655 roku próbował on zdobyć Santo Domingo. Jednak mając ponad 5 razy więcej żołnierzy nie dał rady pokonać walecznych Hiszpanów. Skompromitowany nie chciał wracać do Anglii, dlatego zajął niebronioną, pobliską Jamajkę. Dzięki admirałowi Pennowi Bob Marley śpiewał I Shot the Sheriff, a nie Yo le dispare el Sheriff.

O tym jak Dominikana prawie została 38 stanem USA

Buenaventura Baez został po raz czwarty prezydentem Dominikany w 1868 roku. W ciągu ostatnich dwudziestu lat wybierano go, po czym obalano z urzędu. Nie bardzo wierzył, że jego mały kraj jest w stanie przetrwać. Prosił kolejno Francję, o objęcie protektoratem Dominikany, potem Hiszpanię, co skończyło się czteroletnią wojną, wreszcie w 1869 zwrócił się do prezydenta USA Ulissesa S. Granta z prośbą o aneksję. Cena wynosiła $1500 000 dla budżetu Dominikany + $100 000 do kieszeni Baeza. Granta długo nie musiał namawiać. Dominikana była dla niego idealnym miejscem, gdzie można było wysłać Murzynów z dawnej Konfederacji, ciągle nękanych przez Ku Klux Klan. Poza tym planowano już wtedy wybudować kanał panamski, a militarna baza na Hispanioli była dodatkowym łakomym kąskiem dla USA.



Bunaventura Baez
Prezydentowi Stanów Zjednoczonych zostało tylko przekonać Senat, który musiał stosunkiem 2:1 opowiedzieć się za aneksją. Nie mając szans na uzyskanie poparcia wrogich sobie demokratów, Grant próbował nakłonić bliskich sobie republikanów. Najbardziej wpływowym politykiem jego partii był senator Charles Sumner, który wsławił się zakupem Alaski (wtedy jeszcze bardzo krytykowanym). O dziwno uważał on, że ewentualna aneksja Dominikany przyniesie więcej strat niż korzyści dla USA. Uważał, że chodzi tu głównie o prywatne interesy prezydentów Granta i Baeza, a cena za wysoka. Ku rozgoryczeniu Granta senatorowie odrzucili akt aneksji. Dominikana skazana została na niepodległość.
Ulisses S. Grant w mundurze Unii

Zabójcza pietruszka

W 1930 roku prezydentem na Dominikanie został generał Rafael Trujillo. Szybko uzależnił się od władzy. Kazał wprowadzić kult swojej osoby, Santo Domingo zmieniło nazwę na Ciudad Trujillo, najwyższy szczyt na Pico de Trujillo. Jak wielu swoich rodaków szczerze nienawidził Murzynów, w szczególności sąsiednich Haitańczyków (na Dominikanie większość stanowią Mulaci). Tak bardzo, że w latach trzydziestych XX wieku zapraszał na Dominikanę żydowskich uchodźców z Niemiec i hiszpańskich republikanów. Chciał po prostu wybielić swoje społeczeństwo. Na Dominikanie wciąż pamiętano dwudziestodwuletnią haitańską okupację z XIX wieku. Krotki flirt z wolnością w 1821 roku został brutalnie skończony rok później, kiedy zachodni sąsiad opanował Dominikanę. Dzisiaj w każdym miasteczku znajduje się ulica 27 lutego ku pamięci wywalczenia niepodległości od Haiti w 1844 roku.


Prezydent Trujillo
Mimo prześladowań opozycji, Trujillo ściągał do swojego kraju zagranicznych inwestorów. Miał bardzo dobre kontakty ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie został przeszkolony militarnie. Natomiast Haiti borykało się już wtedy z przeludnieniem. Dla wielu mieszkańców imigracja do Dominikany uważana była za spełnienie marzeń. Na przygranicznych terenach wielu Haitańczyków kradło pasące się bydło. Do 2 października 1937, kiedy to dominikańskie oddziały zaczęły mordować Murzynów przy granicy z Dominikaną. W celu rozróżnienia narodowość (ok. 10% Dominikańczyków to czarni) kazali każdemu powiedzieć słowo perejil co po hiszpańsku znaczy pietruszka. Ci co wymówili je z charakterystycznym dla francuskiego gardłowym r byli zabijani, nierzadko w okrutny sposób. W ciągu pięciu dni od kul i pod ciosami maczet zginęło. 20 000 Haitańczyków. Wielu z nich urodziło się już na Dominikanie. Czyż nie podobnie zachowywało się krakowskie rycerstwo podczas buntu wójta Alberta w 1312 roku? Każdego kto nie umiał poprawnie wypowiedzieć słów:  Soczewica, koło, miele, młyn brano za Niemca i zabijano.

 

Masakra

Pod presją opinii międzynarodowej Trujillo przyrzekł wypłacić $750 000 odszkodowania dla rodzin poszkodowanych, chociaż nigdy oficjalnie nie przyznał się do tej zbrodni. Rząd Dominikany wypłacił $525 000, z czego zaledwie $35 000 dotarło do najbliższych ofiar, a reszta trafiła do skorumpowanych haitańskich urzędników. Sam Trujillo rządził do 1961, kiedy to skończyła się cierpliwość jego dotychczasowego sojusznika, jakim były Stany Zjednoczone. Zginął w zamachu zorganizowanym przy pomocy CIA w 1961.

niedziela, 17 listopada 2013

Santo Domingo

Santo Domingo
Do Santo Domingo dotarłem szczęśliwy, że znalazłem couchsurfera (csa), który zgodził się mnie przenocować. Kiedy przyjechałem do jego mieszkania, drzwi otworzył mi potężny koleś (na oko 190cm wzrostu i 150kg wagi) w samej bieliźnie. Po krótkiej chwili poczułem, że za często to on się nie kąpie. Tak właśnie poznałem Angela - najbardziej doświadczonego csa w całej Dominikanie. Nie mogłem narzekać, darmowy nocleg wymaga poświęceń. Za butelkę żubrówki i polski obiad Angel zgodził się abym u niego kilka dni został. Swoje mieszkanie dzielił z bardzo gadatliwym i równie głupim Amerykaninem, Aaronem. Jankes mieszkał od kilku miesięcy w Santo Domingo, siedział przed komputerem i znając zaledwie kilka hiszpańskich słów podrywał dziewczyny, które z kolei nie umialy ani słowa po angielsku. Jak on to robił? Nie mam zielonego pojęcia. W każdym razie w czasie mojego pobytu w ich mieszkaniu, jakieś 5 ślicznych latynosek przyszło odwiedzić Aarona. Rozmawiali głownie przez google translatora. Szybko okazało się również, że w mieszkaniu ma miejsce wojna domowa. Rozdarty między tłuściochem, a idiotą, przybrałem klasyczną dwulicową postawę. Zawsze przyznawałem rację temu, który narzekał na drugiego. W ten oto sposób uzyskałem sympatie ich obydwu.
Angel

Pierwszego wieczora rozpiliśmy wspólnie flaszkę żubrówki. Wszystkim smakowała. Potem z Angelem pojechaliśmy na jedyne w swoim rodzaju dominikańskie sushi. Przynajmniej tak się nazywało. Poza ryżem różniło się od swojego japońskiego oryginału praktycznie wszystkim. Kiedy wracaliśmy zatrzymała nas policja. Wydawało się to bardzo interesujące zobaczyć reakcję policji na pijanego kierowcę. Okazało się, że w tym kraju każdy prowadzi po kilku głębszych. Nie było w sumie żadnego powodu kontroli, policjanci po prostu chcieli dostać łapówkę. Zadowoliło ich 100 peso ($2.5).

Autobusowy naganiacz
Następnego dnia ruszam zwiedzać. Lubie spacerować po miastach w których jestem pierwszy raz. Angel mieszka w ekskluzywnej dzielnicy. Do centrum mam godzinę drogi. Mijam luksusowe samochody i co chwila jakieś galerie handlowe. Dominikańczycy kochają robić zakupy. Klimatyzowane i bardzo nowoczesne centra udokorowane juz są na modłę świąteczną w choinki, mikołaje itp. Przechodzą tez przez biedniejsze dzielnice. Tutaj zaparkowane są zdezelowane graty co ledwo jeszcze dają rade jeździć. Co chwila przy stolikach mężczyźni graja na ulicach w karty, domino lub szachy.
 
Niektórym marzy się marzy druga Kuba
Domino
Każde miasto chce czymś do siebie przyciągnąć turystów. Znaleźć jakąś unikalna atrakcję, a raczej tak nazwać jakiś istniejący obiekt, żeby wydał się wszystkim niepowtarzalny i warty odwiedzenia. Paryż ma Wieże Eiffla, Londyn Big Bena, w Nowym Jorku obowiązkowym punktem wycieczek jest Statua Wolności. I tak zwiedzający najstarsze europejskie miasto w Nowym Świecie, Santo Domingo spacerują najstarszą europejską ulicą, przy której znajduje się najstarsza europejska forteca, kawałek dalej najstarszy europejski szpital, a tuż za nim najstarszy europejski pałac gubernatora. Wszystko to znajduję się w najstarszej dzielnicy kolonialnej, która w ciągu dnia pełna jest turystów, a w nocy imprezowiczów.

Pomnik Kolumba, w tle pierwsza katedra w Nowym Świecie.
Najstarsza europejska twierdza w Nowym Świecie
Na drugim brzegu rzeki Ozamy znajduję się Faro a Colon. Ten ogromny pomnik na cześć Krzysztofa Kolumba wybudowany został w 1992 roku z okazji 500-lecia odkrycia Ameryki. Jest to ogromna bryła w kształcie trapezu, nie wiedzieć czemu nazwana latarnia morską, z którą za wiele nie ma wspólnego. W środku zostały złożone szczątki Kolumba albo kogoś bardzo do niego podobnego, bo słynny odkrywca pochowany jest także w Sewilli. Albo Kolumb został po śmierci poćwiartowany albo ktoś myli się z prawdą, Swoją droga kiedy odwiedziłem ten pomnik późnym popołudniem i zacząłem robić zdjęcia z każdej strony, podszedł do mnie pewien miły policjant i ostrzegł, że z drugiej strony pomnika pełno jest złodziei i może to by c trochę niebezpiecznie. Kazał mi poczekać chwilę i zadzwonił po kolegę na motorze. W pełnej eskorcie objechaliśmy pomnik, ja mogłem robić zdjęcia, po czym zostałem jeszcze zupełnie za darmo odwieziony do centrum.
Faro a Colon i moja eskorta
Artyzm pełną gębą
I jeszcze wrzucam kilka zdjęć z meczu baseballowego. Na Kubie, Dominikanie i w Wenezueli jest to najbardziej popularny sport.. Atmosfera na meczu przypominała piknik. Kibice obu drużyn siedzieli pomieszani ze sobą. Mecz rozgrywany był we wtorek, mniej więcej połowa stadionu była zapełniona. Nie wiem jak im się tutaj nie nudzi ta gra skoro w lidze maja tylko 6 zespołów, a każdy gra 3 mecze w ciągu tygodnia. Nie znałem za bardzo zasad tej gry. Zresztą po meczu nie wiele się zmieniło. Najciekawsze było kiedy pałkarz trafiał w piłkę, przez chwilę coś się działo. Co nie zmienia faktu, że czasami przez 15 minut w tę piłkę trafić nie potrafił. Przyznaję się, że przez 2h śledziłem uważnie grę, ale później skupiłem się już na piciu piwa i podziwianiu cheerleaderek.








Jak tu nie zakochać się w baseballu :D


poniedziałek, 11 listopada 2013

Punta Cana & Ponce de Leon



Koła  Boeinga 767 w barwach belgijskich linii Jetairfly lekko dotknęły pasa startowego. Obsługa lotniska znudzona sześciogodzinnym oczekiwaniem na spóźniony samolot nie kryła zadowolenia z tego faktu. Taksówkarze zaczęli zjeżdżać się na pobliski parking pewni, że zdołają „upolować” turystę z grubym portfelem. Zmęczeni pasażerowie powoli zaczęli wydostawać się z samolotu. Ponad 25 stopni Celsjusza i niesamowita wilgotność sprawiały, że każdy wysiadający po krotkiej chwili ociekał potem, mimo że był to środek nocy. Większość niezdarnie chowała ciężkie, jesienne kurtki. Bienvenidos a Caribbean!


Człowiek odbiera bagaż, dostaje stempelek w paszporcie i natychmiast zostaje zaatakowany przez chmarę, oferujących swoje usługi, kierowców. Zresztą o tej godzinie nie ma innej możliwości wyboru dotarcia gdziekolwiek. Po ustaleniu ceny jedziemy. W drodze pada pytanie czy nie mam ochoty zamówić sobie jakiejś dziewczyny albo kupić marihuany. Uprzejmie odpowiadam, że dzisiaj to już jestem zmęczony. Dojechaliśmy do hotelu, dostaję pokój i idę spać. Właśnie skończył się mój trzydziestogodzinny dzień. Jestem na Dominikanie!


Następnego dnia okazało się, ze wylądowałem w epicentrum dominikańskiej turystyki. Wzdłuż plaży przez dobre kilkadziesiat kilometrów w każdą stronę ciągną się luksusowe hotele. Turyści chodzący po ulicach co chwila dostają propozycję kupna pamiątek, każdego rodzaju narkotyków, masaży zwykłych i z ciumcia ciumcia, zamówienia taksówki itp. Tylko jeden miejscowy wyprowadził mnie z równowagi, kiedy po odrzuceniu jego jakże miłego zaproszenia do damskiego burdelu zaproponował burdel męski. Poza tym byłem uprzejmy i opanowany.

Na ulicach słychać angielski, niemiecki, francuski i rosyjski. Nasi wschodni sąsiedzi najbardziej rzucają się w oczy. Mają własne sklepy, a także biura sprzedaży nieruchomości. Bilbordy,  menu, tablice informacyjne pisane cyrylicą przykuwają wzrok. Wielu z nich inwestuje tutaj.

Russkij magazin

Ostatnie przygotowania przed ślubem
Leżenie na plaży jest bardzo fajne i przyjemne, kiedy nie jesteś sam. W grupie jest weselej, w pojedynkę bardzo szybko się zanudzisz. Po spędzeniu pierwszego dnia nad oceanem, następnego wypożyczyłem skuter i zrobiłem sobie wycieczkę po okolicy. Pobliskie drogi są bardzo dobre, sporadycznie tylko pojawiają się dziury. Wjeżdżam szybko w jakąś polną dróżkę i włóczę się po okolicznych wsiach. Krajobraz dość monotonny, dominują krzaki i niskie drzewa. Wioski zamieszkane są przez Murzynow pracujących na okolicznych polach. Po godzinie włóczęgi pomyślałem, że mapy się przydają. Wreszcie znajduję główniejszą asfaltową szosę.

Minęło południe, ze szkół zaczęły wychodzić dzieciaki. Część nich wraca do swoich domów szkolnym autobusem, a te, które się spóźniły wychodzą na skraj miasteczka i machają w stronę jadących pojazdów Kierowcy, którzy się nie zatrzymują, zostają obrzucani wyzwiskami (ci na skuterach także). Podwożę może 15-letniego czarnego chłopaka kilka kilometrów. Jak on mógł rozmawiać przez telefon jadąc ponad 100km/h? Aha, skutery raczej blokad prędkości nie mają. Dowodów rejestracyjnych chyba też nie. Przynajmniej ja nic takiego nie dostałem.

Wsi spokojna, wsi wesoła
Uciec przed burzą
Czerwona błyskawica przed zieloną chatką
To nie jest tak, że ja jeżdżę kompletnie sam. Zawsze można znaleźć towarzysza podróży. Chuck Noland (Tom Hanks) w Cast Away zaprzyjaźnił się z Wilsonem, piłką do siatkówki. Ja wziąłem ze sobą Stefana. Wspólnie postanowiliśmy, że pojedziemy do domu Ponce de Leona, hiszpańskiego konskwistadora, najsłynniejszego poszukiwacza Fontanny Młodości. Odkrycia geograficzne i kolonizacja Ameryk dość szybko wytworzyło wiele legendarnych miejsc. Każdy słyszał o El Dorado, ponadto szukano Siedmiu Złotych Miast Ciboli, Miasta Cezarów, Doliny Cynamonu czy wspomnianej już Fontanny Młodości, która niewątpliwie wyróżnia się w tym gronie. Nie ociekała złotem, nie gwarantowała fortuny, ale każdemu kto się niej napije miała przywrócić młodość. Pisali o niej już starożytni Grecy, ponownie obudziła wyobraźnię Hiszpanów w XVI wieku. W 1513 roku, wspomniany już Juan Ponce de Leon, wyrusza z Portoryko na poszukiwania wyspy Bimini, gdzie według indiańskich przekazów ma znajdować się Fontanna Wiecznej Młodości. Wymarzonego Źródła nie udało mu się znaleźć. Zamiast na wyspę trafia na Florydę. Odkrywa też Golfsztrom, który wkrótce stanie się główną trasę powrotna dla hiszpańskich galeonów. Ponce de Leon nie poddaje się i 8 lat później organizuje kolejną wyprawę, jak się później okazało swoją ostatnią. Indianie na Florydzie na maja wcale ochoty współpracować z Europejczykami, wybuchają walki, w wyniku, których Ponce de Leon zostaje ranny, po czym umiera w Hawanie. 
Poszukiwania mitycznego Źródła na tym praktycznie się skończyły (tylko Jack Sparrow i spółka odnalazł je w Piratach z Karaibów 4). Czemu? Przecież pragnący odnaleźć El Dorado przez następne wieki wciąż będą szukać i ginąć w dżungli Ameryki Południowej. Czyżby ówczesnym bardziej zależało na bogactwie niź młodości? Otóź, wieczna młodość jest sprzeczna z doktryną religii chrześcijańskiej. Katoliccy królowie Hiszpańscy nie mogli finansować poszukiwań źródła o tajemniczej, niechrześcijańskiej mocy. Wiara w cudowne właściwości wody z Fontanny była herezją, karaną dość okrutnie przez Inkwizycję. Nikt nie miał ochoty stanąć przed jej obliczem. Nawet odważni i butni konwkwistadorzy w dalekiej Ameryce.

Stefan vel Czesław
Dom Ponse de Leon
Przerwa obiadowa
Stefan nie wierzy, że przekorczył 115km/h

Dom Ponce de Leona prezentuje się dużo słabiej niź jego życiorys. Nic tam w sumie ciekawego nie ma. Dwa pokoje, kilka starych mebli. Mogliby to muzeum dużo ciekawiej zrobić. Wracam. Po drodze zmienia się krajobraz. Drogi otaczają pola trzciny cukrowej. W przydrożnej knajpce jem obiad, dwa razy tańszy niź w Punta Canie. Zastanawiam się tylko co ja właściwie zamówiłem. Zresztą nieważne, nieźle smakuje i nie ucieka ze stołu. Jeszcze tylko 80km powrotu. Będzie można znowu wyszaleć się na skuterze. Następnego dnia jadę do stolicy, Santo Domingo.